Po pierwsze: jeśli tylko możesz, pij jak najwięcej. Na pewno nie zaszkodzi. No tak, ale na dłuższą metę to nie wystarczy, organizm w pewnym momencie zacznie domagać się czegoś konkretniejszego. W tym miejscu polecam wszelkie makarony na wszelkie sposoby oraz wszelkie makaronopodobne. Generalnie obiadki wyładowane błonnikiem, w tym: dania mączne (pierogi, kopytka, kluski śląskie itp), makarony (spaghetti, z sosem, z warzywami itd), kasze, ryże (najlepiej ciemne, ale ja od lat jem zwykły biały i jest ok) itd. W pewnym momencie dojdziecie do tego, że wystarczy Wam jeden (tak, JEDEN) konkretny posiłek w ciągu dnia.
No dobrze, obiadek jest, ale co poza tym? Przecież zostaje jeszcze śniadanie, kolacja, no i "mały głód". Przedstawię Wam mój przykładowy dzienny "rozkład jazdy".
Śniadanie: Coś Małego Kalorycznego, potem w zależności od smaku kanapki (koniecznie z jakimś warzywkiem!) albo jogurt do picia albo szklanka mleka ze smakiem, tj. kakao/ice coffee/quick milk (takie rurki ze smakowymi kuleczkami które po prostu wkłada się do szklanki i ciągnie mleko przez nie, do wyboru wanilia, truskawka albo czekolada, do kupienia w carrefourze, niecałe 3zł za 5 sztuk). Taki pokal mleka sączę sobie jakiś czas, bo po prostu nie jestem w stanie wypić całego na raz. Do obiadu jeszcze trochę, więc w międzyczasie podgryzam sobie takie "małe rzeczy do wsuwania", czyli jakieś paluszki, krakersy, prażynki, wafelki czy inne tego typu cholerstwo, które fajnie wchodzi, ale na dobrą sprawę nie da rady zjeść wszystkiego od razu, bo człowiek w pewnym momencie się po prostu zatyka. Wam polecam raczej surowe warzywa i owoce, a jeśli ktoś koniecznie musi coś chrupać niech chrupie sobie surowego kalafiora albo kalarepę, świetna sprawa, trzeba tylko dokładnie umyć.
W ten sposób dotrwaliśmy do obiadu, zatem "na ruszt" wrzucam najczęściej jakiś makaron, ryż albo jak ostatnio, kopytka. Można sobie dokroić jakiejś cebulki do tego, trzeba tylko pamiętać żeby nie lać oleju bez opamiętania, a najlepiej to już w ogóle smażyć na maśle albo oliwie z oliwek. Czasami fajnie zrobić sobie piersi z kurczaka z ryżem- jakaś fajna surówka do tego i palce lizać! A opchać się można tak że uszami wychodzi :)
Po obiedzie najczęściej wychodzę już do pracy, ale jeśli akurat mam wolne, to to samo co ze śniadaniem: kanapeczki albo mleko/mlekopodobne. I daję radę :)
Co do kanapeczek: najzdrowszy jest, jak powszechnie wiadomo, chleb razowy. Ja zakochałam się w tostowym, jest leciutki, a przede wszystkim może długo leżeć, mieszkam sama i jeden bochenek starcza mi czasami nawet na tydzień, a wyrzucanie połowy "bo spleśniało" nie jest tym co sprawia mi przyjemność. Zapłacę tę złotówkę więcej i mam świeżutki chleb przez cały tydzień :) Do chleba najczęściej jakiś serek, no i warzywo. Raz papryka, raz pomidor, raz ogórek, raz sałata. Co kto lubi. U mnie akurat głównym czynnikiem decydującym o wyborze warzywka jest "co akurat leży świeże o 20 w carrefourze w centrum", więc nie mam za wesoło, ale zawsze to jakieś warzywko jest ;)
Niestety nie udało mi się pójść na zumbę w czwartek, zabrakło mi kasy a nie chciałam ruszać pieniędzy na wakacje. W przyszłym tygodniu może się uda :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz